Życie pod pełnymi żaglami
Z Zuzią Strycharską rozmawia Katarzyna Siekierska
fot. Katarzyna Mazur
“Byłam niczym dryfujący jacht, który to wiatr powoli spycha w szuwary”
Katarzyna Siekierska: Prywatnie jesteś kobietą aktywną, żoną, mamą i jak mam być szczera, to ja jestem przerażona na teraz wizją posiadania jednego dziecka i pogodzenia wszystkich obowiązków, a Ty masz trójkę.
Zuzia Strycharska: Tak, jestem mamą 3 dzieci: dwóch synów i córki w wieku: 19, 12 i 7 oraz – by nie było tak łatwo – żoną marynarza, która podczas nieobecności męża musi również zastępować tatę.
KS: To już kompletnie tego sobie nie wyobrażam. A czy ciężko wychować dzieci bez męża/ojca?
ZS: Nawet nie wiesz jak bardzo. Generalnie, życie żony marynarza nie jest proste. Kiedy inne pary wychodzą na spacer, wyjeżdżają na weekendy, idą do kawiarni na kawę i lody, Ty jesteś sama. Kiedy inni planują zabawę karnawałową, sylwestrową, wesele czy inną imprezę, Ty zostajesz w domu lub idziesz i siedzisz samotnie przy stoliku, inne kobiety traktują Cię jako zagrożenie. Na południu Polski nie ma zbyt wiele żon marynarzy, z którymi można byłoby się spotkać, porozmawiać. Kiedy mąż pływał i nie mieliśmy dzieci, było ciężko (jednak potrafiłam zagospodarować sobie czas). Ale kiedy pojawił się pierwszy syn, dopiero nadeszły ciężkie emocjonalnie czasy. Dla osób, dla których wartość rodziny jest na pierwszym miejscu, połączenie z pracą współpartnera na morzu było mega trudne. Mąż był przy urodzeniu syna i wyjechał, gdy miał on zaledwie miesiąc. Wrócił pół roku później. Nie da się nadrobić straconego czasu, uciekają cudowne momenty jak pierwszy uśmiech, pierwszy ząbek, raczkowanie, pierwsze kroki czy słowa. Bolesnym było, jak syn tak mocno tęsknił, że nawet przez telefon nie był w stanie rozmawiać, a po powrocie traktował tatę jak nieznajomego człowieka. Dlatego tym bardziej się cieszę, że przez pewien czas (jak się okazało ten najgorszy w naszym życiu) udało się mężowi zejść z morza.
KS: A jeśli mogę zapytać, to co się takiego wydarzyło?
ZS: Oj długo by opowiadać, temat na książkę. Powiem tyle, że najgorszemu wrogowi nie życzyłabym nigdy tego co przeszliśmy: z systemem, lekarzami, brakiem środków na sfinansowanie walki o życie dziecka po tym, jak usłyszeliśmy trzykrotnie diagnozę, że nie mamy szans. Na szczęście dotarliśmy do osób, które sądziły inaczej. Znaleźliśmy lekarzy za granicą. Dzieci zawsze były motorem do działania w całym naszym życiu i nauczyły nas nie poddawać się. (…)
O tym:
* gdzie pracowała Zuzia przez 21 lat swojego życia
* dlaczego zdecydowała się postawić wszystko na jedną kartę
* i jaka to była karta
* a także dokąd zaprowadziła Autorkę decyzja o zmianie
* i czy z perspektywy czasu nie żałuje tej zmiany
* jakie ma marzenia i plany na najbliższą przyszłość
* oraz czy jako żona marynarza uwielbia pływać, czy cierpi na chorobę morską
dowiecie się w dalszej części artykułu, który możecie przeczytać w najnowszym numerze dwumiesięcznika May Lux Magazine: