Ojcowizna to duma, świętość i wartość nie do przeszacowania. Ojcowiznę sprzedawał w zasadzie tylko ten, kto był na skraju finansowej przepaści.
Sprzedawał i rozpaczał. I choć społecznie był rozgrzeszony, to czuł, że zawiódł na najważniejszym polu. I każdy rodzic w okolicy oddychał wtedy z ulgą, że to nie jego dziecko i nie jego ojcowizna. I miał cichą, acz mocną, nadzieję w sercu, że jego potomkowie nigdy majątku ojców i dziadków nie sprzedadzą. Bo ten, kto tego dokonuje nie mając noża na gardle, to najczarniejsza z czarnych owiec w rodzinie, to wstyd i hańba ciągnąca się przez kilka następnych pokoleń.
Ojcowizna to dar od przodków, o który się dbało i szanowało. Zapewniała poczucie bezpieczeństwa na poziomie czysto materialnym i duchowym. Przede wszystkim, to ona żywiła całą rodzinę. Kto jej nie miał skazany był nierzadko na biedę, czasem na głód, a niemal zawsze na lęk o przyszłość swoją i dzieci. Jednak ojcowizna to nie tylko namacalny kawałek zwykłej ziemi, w której można zasadzić marchewkę czy ziemniaki. Tym bardziej nie jest to tylko majątek, który można spieniężyć. To coś o wiele, wiele więcej! To również, a może nawet przede wszystkim, historia całego rodu, coś, co zapewnia wspólnotę pokoleń, to niewidzialna nić łącząca przeszłość z teraźniejszością i przyszłością jednocześnie. To dziedzictwo, skarb!