Nie ma nic lepszego niż weekend na wsi – pomyślała Dżesika i zaczęła przeglądać oferty wynajmu domków za miastem. Musiała odpocząć. Jej skóra na twarzy opowiadała historię przeciągniętego zmęczenia, zalewanego wieczorami wytrawnym czerwonym w pościeli i łzami żalu, że nie każde życie toczy się jak w amerykańskiej komedii romantycznej.
Wizja księcia na białym koniu, który staje w drzwiach jej 30-metrowego mieszkania na trzecim piętrze w bloku, stała się jeszcze bardziej odległa, gdy pomyślała o swojej cerze. Zapragnęła nagle, by książę był lekko niedowidzący.
I choć była pewna, że zasługuje na porządne SPA, stan jej konta zupełnie jej w tym nie wspierał. Dlatego pomyślała o wsi. Kontakty z naturą są przecież nieocenione. Zaczęła w to wierzyć, od kiedy jej przyjaciółka zaczęła od jogi w lesie, a skończyła jako właścicielka agroturystyki skacząca z radości z powodu zakupu kurnika dla swoich pupilek, znoszących jajka o złotym żółtku. Myśli płynące w stronę żółtka przerabianego na maseczkę nawilżającą przerwał dzwonek do drzwi.
Gdyby mieszkała w pałacu, zbiegłaby lekko z marmurowych schodów, żeby patrzeć, jak służba otwiera wrota, by w poświacie słońca ukazać jej migdałowym oczom rzeczonego już księcia na białym. Póki co wygramoliła się spod spęczkowanego koca i z łupaniem w plecach doczłapała do drzwi. Dobrze, że jest judasz. Zawsze można sprawdzić, czy to aby nie książę i zyskać z trzy sekundy chociażby na porządny wyprost i amnezję na temat swojego wieku. Za okrągłym okienkiem nie było nikogo. Otworzyła. Na wycieraczce ujrzała ulotkę. Oferta NIE-Z-TEJ-ZIEMI pensjonatu Paradise. To znak!