Wywiad ten jest dla mnie szczególny, po pierwsze dlatego, że znamy się blisko w sferze prywatnej, a po drugie z uwagi na to, że Twoja osobowość i energia jest czymś niecodziennym, budzącym podziw i szacunek. Jesteś dla mnie osobą, przy której wzrastam jako człowiek i chciałabym, aby ta rozmowa stała się inspirującą podróżą również dla naszych czytelniczek.
Meg Turner – CZŁOWIEK ORKIESTRA – żona, nauczyciel, pracodawca, przedsiębiorca, mentor kobiet, właścicielka szkół językowych Pro-Language LTD oraz Polak Mały, autorka książek, tłumaczeń polsko-angielskich i licznych felietonów dla czasopism, a przy tym wszystkim estetka, makijażystka i stylistka kobiet w rozmiarach plus size. Wspaniały mówca, mistrzyni autoprezentacji i wizerunku w mediach społecznościowych. Posiada niezwykły dar budowania kontaktów, charyzmę i nieustającą chęć rozwoju osobistego. Prowadzi prężnie rozwijającą się grupę Women of Abundance, w której stawia na budowanie świadomości kobiet, duchowość i obfitość w każdej dziedzinie życia.
Przenieśmy się do dzieciństwa. Jakim dzieckiem byłaś i skąd w Tobie ta żyłka do interesów? Czy już wtedy wykazywałaś takie cechy?
Dzieckiem byłam niesfornym – jednym z tych, z którymi nie radziły sobie nauczycielki, a rodzice byli wzywani do szkoły regularnie. Pokazując rodzicom mój wypełniony po brzegi zeszyt uwag, ja stałam obok żując gumę i próbując ukryć uśmiech, natomiast wezwana do wyjęcia gumy z ust, wyjęłam ją i przykleiłam w zeszycie uwag, ostentacyjnie dociskając gumę palcem, a lewą dłonią zamykając zeszyt i sklejając tym samym kartki poświęcone mojej osobie.
Teraz, z perspektywy lat i zdobytej wiedzy psychologicznej wiem już, że nie była to duma z negatywnych osiągnięć, ale radość z bycia w centrum uwagi moich rodziców. Niesforne dzieci często właśnie w taki sposób ratują rodziny – poprzez złe zachowania wierzą, że stają się czynnikiem łączącym. Moi rodzice prowadzili własne biznesy – tata był znanym kolarzem i właścicielem sklepu rowerowego oraz serwisu, a mama prowadziła zakład krawiecki.
Biznes w Polsce w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych nie był tak łatwy jak prowadzenie biznesu w roku 2020, zwłaszcza w UK, gdzie mieszkam od kilkunastu lat. Było to okupione sporą dawką stresu, zmagań, kilkudniowych wyjazdów – albo po zaopatrzenie i surowe materiały z małego miasteczka w ówczesnym województwie zamojskim aż do Łodzi, która była kolebką krawiectwa i przemysłu tekstylnego, albo dostarczając gotowe produkty do rynków zbytu – mieliśmy sklepy w całej Polsce, które odbierały nasze spodnie i garnitury.
Nie było Internetu ani telefonów komórkowych. Jeździło się po Polsce korzystając z papierowych map, a stres towarzyszył każdemu wyjazdowi. Były nieprzespane noce, wypadki samochodowe i kontuzje sportowe mojego taty. Jako kolarz, tato wyjeżdżał też często na wyścigi rowerowe, ciągłe treningi – swoje własne oraz jako trener kolarski. Prowadząc sklep i serwis rowerowy nie miał czasu na rodzinę, praktycznie nie bywał więc w domu.
Dodatkowo, nieodzownym elementem prowadzenia biznesu były zmagania finansowe powodujące częste kłótnie rodzinne. Rzucając rodzicom wyzwanie uporania się z ich niesfornym dzieckiem, podświadomie musiałam dostrzegać, że zaczynali myśleć o tym, co ich łączy i wspólnie szukać rozwiązań. To sprawiało, że zamiast stawać się lepszą, ja przysparzałam im coraz większych zmartwień.
Jako nastolatka byłam chyba najgorszym koszmarem każdego rodzica – nieodpowiednie towarzystwo, imprezy, koncerty, ‘sex, drugs & rock n’roll’. Nosiłam długie, czarne włosy, czarne Martensy i czarne ubrania. Ten grunge’owy wizerunek dopełniał plecak militarny a w nim tanie wina, szlugi i marihuana. Nie żałuję tych czasów, wiele mnie nauczyły. Okres buntu przeciwko szkole i rodzicom sprawił, że nauczyłam się jak rozmawiać z ludźmi, jak sobie radzić i jak zarabiać stosując najprostszą zasadę biznesu: tanio kupić, drożej sprzedać, by mieć na to, na co nie daliby mi pieniędzy rodzice. Samą „żyłkę” do biznesu zdecydowanie jednak odziedziczyłam po tacie, który dostrzegał biznes we wszystkim!
Czy to prawda ze zamiłowanie do języka angielskiego zapoczątkowała Ulica Sezamkowa?
Tak! Nie miałam angielskiego w szkole podstawowej – miałam jedynie rosyjski, który był jedynym przedmiotem, jaki uwielbiałam. W polskiej telewizji natomiast, w każdą niedzielę wyświetlana była Ulica Sezamkowa w oryginalnej wersji językowej. Oglądałam ten program z taką fascynacją, że nic nie było mnie w stanie odciągnąć od ekranu. Zrobiłam sobie swój własny zeszyt, w którym fonetycznie zapisywałam angielskie słówka, np. „kuki manste” jako reprezentacja Cookie Monster, „hałaju”, które w późniejszych latach przyporządkowałam sobie do zapisu „how are you”, itd.
Pasja, z jaką robiłam te notatki i powtarzałam nowo poznane wyrażenia przez cały tydzień sprawiła, że mama odkryła, że ja chyba mam predyspozycje językowe i zapisała mnie na korepetycje – nie tylko z angielskiego, ale i z niemieckiego! Języki były jedynymi przedmiotami, jakich się uczyłam – w szkole miałam piątki z dwóch przedmiotów: z polskiego i rosyjskiego oraz dwóje i tróje z całej reszty. Całą energię wkładałam natomiast w to, czego uczyłam się na prywatnych korepetycjach z niemieckiego i angielskiego. Dzięki temu, udało mi się dostać do liceum z rozszerzonym angielskim, gdzie znów robiłam to samo – uczyłam się tylko tego, co mnie interesowało i potrafiłam wagarować całymi tygodniami, zjawiając się tylko na angielskim i prosząc nauczycielkę, aby nie zaznaczała mojej obecności, ponieważ na resztę nieobecności załatwiałam sobie zwolnienia lekarskie.
To mądrość mojej mamy sprawiła jednak, że mam dziś wykształcenie w tym kierunku i odnoszę wręcz sukcesy w tej dziedzinie. Ona wiedziała, że nie należy za wszelką cenę inwestować w obszary, które nie są tzw. „strefą geniuszu” dziecka – jeśli ewidentnie nie jestem umysłem ścisłym, a wręcz nie wykazuję zainteresowania szkołą per se, to trzeba zrobić coś, co wzmocni obszary, w których jestem mocna. Powiedziała więc do mnie pewnego dnia: „rób co chcesz, ale zdecyduj kim chcesz być w przyszłości – bumem, który spędzi resztę życia w parku na ławce słuchając Nirvany i pijąc wino, czy osobą, która jednak zmonetyzuje swój talent do języków, pójdzie na studia i coś zrobi ze swoim życiem? Przecież możesz wziąć się w garść, pójść na studia i zostać nauczycielką angielskiego”.
I to był ten moment w którym postanowiłaś marzenia przełożyć na rzeczywistość i zacząć działać ?
Tak! Tymi słowami zbudowała mi wizję czegoś lepszego w mojej głowie. Studia! Monetyzacja talentów! Mogę być nauczycielką. Zanurzyłam się nawet w pewną wizualizację, która utknęła mi w głowie – że stoję na środku sali lekcyjnej i nauczam, a moi studenci patrzą na mnie z takim samym zachwytem w oczach, z jakim ja patrzyłam na moją nauczycielkę – panią Barbarę Beda. I dziś jestem taką nauczycielką! Dzięki mamie zdobyłam tytuł magistra lingwistyki stosowanej na Uniwersytecie Warszawskim. Po jej słowach całkowicie zmieniły mi się priorytety: skończyłam z buntem przeciwko szkole i rodzicom, zerwałam z nieodpowiednim towarzystwem, zanurzyłam się w książkach, dowiedziałam się, że muszę nadrobić historię, żeby dostać się na anglistykę i zrobiłam to! Czasami jedyne czego potrzebujemy to impuls i pomoc w zbudowaniu marzenia.
Co czuje kobieta, która otwiera szkołę poza granicami własnego kraju i staję się kobietą sukcesu?Znamy się dobrze i obie dobrze wiemy, że sukces to lata pracy, rozwój osobisty a przede wszystkim też zdolność polubienia się z porażkami, które są nieodzownym elementem naszego życia.
Z Meg Turner rozmawiała Aneta Ciołek