Choć w moim dorosłym życiu przeplatają się ze sobą jak wdech i wydech, jak dzień i noc, to jednak pierwszy był obraz, nie słowo. Ponieważ moja pamięć nie była łaskawa tego wspomnienia zachować, to jedynie obstawiam, że najpierw coś zobaczyłam, a dopiero długo później poczułam i zrozumiałam moc słowa.
Zanim uświadomiłam sobie, jak silne emocje budzi w tej osobie, która ciągle się koło mnie krząta proste słowo mama, przez mój mózg przelała się już fala setek, tysięcy, a pewnie i milionów przeróżnych obrazów. Jasność dnia, czerń nocy, brąz jej oczu, marszczenia na skórze dłoni, kształt paznokci, biel sufitu, równoległość szczebelków w łóżeczku, wypukłość haftowanych kwiatów na pościeli, kratka na tetrowej pieluszce, chropowatość betonowego podwórka, zieleń trawy…a nawet niewidzialność wiatru. Każdego dnia przecież patrzyłam na świat wokół, na działające w nim moje ręce i stąpające po nim moje nogi. A czasem nawet udawało mi się dojrzeć koniuszek własnego nosa. To wszystko było niezwykle ciekawe, jednak chyba zbyt łatwo dostępne, by mogło mnie wówczas zafascynować. Żeby widzieć nie trzeba było się zbytnio wysilać. Wystarczyło otworzyć oczy. A czasem i nie. Moja wyobraźnia sprawiała, że pod przymkniętymi powiekami, niczym za kurtyną w teatrze, rozgrywały się skromne, lub śmiałe, realistyczne lub bajkowe sceny i scenki. Słowo zaś trzeba było złapać, oswoić i nauczyć sztuczek. Wyzwanie pociągało zdecydowanie silniej.
Ja i obraz, to nie była miłość od pierwszego spojrzenia. Fotografia pojawiła się w moim życiu dość późno – jako odtrutka, lekarstwo na myślenie.
Historia jest prosta, wręcz banalna. Kończąc studia filologiczne byłam już poważnie znużona. Potrzebowałam odskoczni, zmiany. Wysyciłam się słowem i doszło u mnie do niewydolności słowno-krążeniowej. I wówczas na pomoc przyszedł mi właśnie obraz – jak guzik wyłączający myślenie. Cyk – i mózg odcina przegrzane obwody. Cyk – i ulga, reset. Cyk – i w głowie kojąca cisza. Bo kiedy fotografuję cała staję się tym, co widzę. Przestaję analizować, porównywać, oceniać, zastanawiać się, przetwarzać… Jestem obrazem. Można powiedzieć, że czytając lub pisząc patrzę w siebie, a fotografując – spoglądam na świat zewnętrzny.
Aby żyć i zachować zdrową równowagę słowo i obraz muszą pojawiać się u mnie naprzemiennie, jak wdech po wydechu. Kiedy duszę się z nadmiaru obrazu, muszę zaczerpnąć słowa. I odwrotnie. Wdech, wydech, wdech, wydech…obraz, słowo, obraz, słowo…
Czasem ktos mnie pyta, czy czuję się artystką? Absolutnie nie! Ja po prostu oddycham.
Autorka: Magdalena Siry