Keep your heels, head and standards high
Kiedy jesteś dzieckiem, wszystko wydaje się możliwe, marzenia są nieskończone, a wszystko może się zdarzyć pewnego dnia. Potem pewnego dnia zamienia się w jeden dzień, a potem jeden dzień staje się teraz, a teraz staje się pytaniem: czy jestem za późno? „Kiedyś” wydaje być wczoraj, a dzisiaj wydaje się niemożliwe. Zauważ, że używam słowa “wydaje się” zamiast bardziej definitywnego “jest”, opisując nawigację przez te wyzwania, ponieważ nawet jeśli coś wydaje się niemożliwe, rzadko kiedy naprawdę takie jest, wystarczy tylko…uwierzyć w siebie!
Studiowałam historię sztuki. Piękny kierunek, ale jak możecie się domyślać wiele ofert zatrudnienia po nim nie ma. W głowie miałam ideały o pracy w galerii sztuki, domu aukcyjnym czy zostaniu kuratorem…Co prawda na studiach pracowałam w kilku krakowskich galeriach i muzeach, ale mniej więcej na drugim roku studiów doszłam do mojego pierwszego „breaking point”. Wybrałam się na studenckie spotkanie międzywydziałowe, gdzie jeden ze studentów prawa usłyszawszy, gdzie studiuję powiedział: „Aaa historia sztuki! To taka fabryka żon dla dyplomatów”…
Nie muszę tłumaczyć jak bardzo się wtedy zagotowałam! Pomyślałam, że muszę zrobić wszystko, żeby nigdy więcej nikt nie porównywał mojej wartości do mojego stanu cywilnego. Miałam już nawet asa w rękawie… bo parę lat wcześniej zaczęłam uczyć się chińskiego. Bardzo intensywnie! Cały czas miałam obawy, czy nie jest za pózno? Czy w wieku dzwudziestukilku lat jestem jeszcze w stanie opanować nowy, tak trudny język. Nadal wiedziałam, że chcę zajmować się sztuką. Może współczesną sztuką Chin, ale z każdymi zajęciami coraz mocniej zakochiwałam się w tym języku i wiedziałam, że chcę związać z nim swoje życie. W krótkim czasie doszłam do poziomu biegłości, który pozwolił mi ubiegać się o stypendium językowe. Postawiłam na jeden z dwóch najlepszych uniwersytetów w Chinach – Uniwersytet Tsinghua w Pekinie (w tamtym czasie był to także 14. uniwersytet na świecie wg listy szanghajskiej, a w tym roku Tsinghua zajmuje 23 miejsce). Zadowolona poszłam do polskiego biura wymiany zagranicznej, gdzie anonimowy urzędnik, patrząc na moją aplikację zmierzył mnie wzrokiem i skomentował: „Tsinghua? Nigdy się Pani tam nie dostanie, nikt z naszych studentów się nie dostał, a Pani nie studiuje nawet sinologii”. To był mój drugi „breaking point”. Znałam już swoją wartość i wiedziałam, co mam do zaoferowania.
I mimo, że tak naprawdę nie wierzył we mnie nikt poza mną samą… dokonałam tego! Dostałam się na Tsinghua. Rzuciłam pracę w krakowskim muzeum, zostawiłam całe moje dotychczasowe życie i poleciałam do Azji. Studia na tak prestiżowym uniwersytecie to wielki zaszczyt, ale jeszcze większy wysiłek. Chociaż teoretycznie osiągnęłam biegłość językową na poziomie C1, to zrozumienie części wykładowców było dla mnie nie lada wyzwaniem. Do tego zupełnie inny system zaliczeń, oparty głównie na pisaniu esejów, a nie egzaminach był dla mnie, lekko mówiąc, trudny.
Jako jedyna „nie-Chinka” na moim wydziale nie raz byłam traktowana przez wykładowców z pobłażaniem i często nie byłam dopuszczana do głosu. Nie byłabym zupełnie szczera, gdybym nie przyznała, że wiele nocy przepłakałam z bezsilności, ale starałam się nie tracić z oczu swojego celu. Wiedziałam, że dyplom tego uniwersytetu otworzy mi wiele drzwi. Z każdym dniem było mi coraz łatwiej. Zaangażowałam się w aktywności dodatkowe oferowane przez uczelnię, a na studiach nawiązałam wiele przyjaźni, które trwają do dziś.
W Chinach poza nauką, udało mi się zorganizować wystawę grafiki krakowskiej, która miała objazdową formę i była pokazywana w Chinach przez 2 lata. Brałam też udział w przygotowaniu koncepcji studia graficznego w Nantong, do którego polscy artyści mogli wyjeżdżać na rezydentury.
Po powrocie do Polski wrzuciłam swoje CV na jeden z portali branżowych i… już po godzinie miałam pierwszy telefon od dużej chińskiej firmy, która zobaczyła informację o moim wykształceniu. Telefon dzwonił przez kilka dni, a ja po raz pierwszy w życiu mogłam dosłownie wybierać w ofertach pracy. Już po pierwszej rozmowie dostałam pracę w polsko-tajwańskiej firmie jako tłumacz techniczny języka chińskiego, czyli osoba, która dokonuje tłumaczeń przy instalacjach maszyn i ciężkiego sprzętu w fabrykach i na budowach. Dziewczyna po historii sztuki z zerową znajomością maszynoznawstwa i inżynierii. To się chyba nie może udać…a jednak! Praca okazała się wciągająca i fascynująca do tego stopnia, że pracowałam tak przez 8 lat!
Tłumaczenia techniczne towarzyszą mi do dziś, a najbardziej cieszy mnie, gdy moim dawni klienci wracają do mnie po latach. Obecnie jestem managerem w dużej korporacji, gdzie odpowiadam za pracę międzynarodowego zespołu. Po raz kolejny moje doświadczenia z Tsignha University pomagają mi lepiej zarządzać i wspierać moich ludzi.
Tylko nie myślcie, że całkowicie zapomniałam o historii sztuki. Po godzinach piszę doktorat dotyczący….chińskiego rynku sztuki współczesnej. W chwilach zwątpienia powtarzam sobie jeden z moich ulubionych cytatów “Always, always, always believe in yourself, because if you don’t, then who will, Sweetie?” – Marylin Monroe.
Zuza Kamykowska (苏珊)