Magdalena Siry
Wczesna wiosna to przebiśniegi w ogródku, których wypatrywaliśmy z taką samą chyba ekscytacją, jak pierwszej gwiazdki w Wigilię. Doskonale rozróżnialiśmy po zapachu koniec zimy.
Przedwiośnie było dla nas przedsmakiem wolności, jaką mieliśmy lada moment otrzymać. Kiedy bowiem robiło się przyzwoicie ciepło, dom wypluwał nas z siebie w ogród i las, które z prawdziwą pasją eksplorowaliśmy, bo zawsze było tam coś do odkrycia. Nowa gałązka, obnażony po zimie kamień, dziura, kretowisko, którego przedwczoraj nie było, kałuża po deszczu, kawałek kolorowego szkła, gąsienica, zrzucone nam przez łaskawego ptaka kolorowe piórko, kawałek smoły na tyle już zastygły, że nie przyklejał się do palców, a na tyle miękki, że można z niego było formować różne kształty.
Wczesną wiosną jeszcze wracaliśmy z tych wypraw z ochotą, bo miło się było ogrzać i osuszyć z wilgoci. Kiedy jednak robiło się cieplej, kiedy wiosna pracowała już pełną parą, wtedy wracaliśmy do domu niczym skazańcy – tylko i wyłącznie pod groźbą kary. Co prawda nikt jej chyba nigdy nie wypowiedział, ale co do jej nieuchronności nie mieliśmy wątpliwości.
Burza
Wiosna to burza, a w domu przy lesie burza oznaczała często brak prądu. Niespodziewanie gasło światło i nagle czas się zatrzymywał! Dorośli przestawali się spieszyć, pracować i nagle zauważali nas, dzieci. Nagle mieli czas, by opowiedzieć coś ze swojego dzieciństwa, by zwyczajnie z nami pobyć. Siedzieliśmy w ogromnym domu pełnym ciemności, dzięki której każdy kąt, który doskonale znaliśmy, stawał się teraz tajemniczym zakątkiem. Światło świec zapewniało nam poczucie bezpieczeństwa, którego z jakichś powodów nie odczuwaliśmy przy tym elektrycznym. Kiedy gasły światła, dorośli sarkali pod nosem, a my zacieraliśmy ręce. Bo oto przenosiliśmy się z całym naszym domem w magiczny świat tajemnic i prawdziwych wyzwań – łapanie wody, by starczyło do gotowania i umycia się wszystkich, cienie na ścianach, grzmoty i oczekiwanie, czy uderzy gdzieś blisko nas, i wycie w kominach, pohukiwanie ognia w piecu i -paradoksalnie – spokój. Dorośli siadywali z nami, mówili wolniej i ciszej, niż normalnie, nie poganiali nas do żadnych prac. W ten magiczny, cudowny czas nie mogliśmy już w niczym przeszkodzić dorosłym, bo to wszystko już za nas zrobiła burza. Kochaliśmy ją za to!
Błoto
Od wiosny dostawaliśmy bilety bez limitu na błoto i las. Nie wiem doprawdy jak, ale opanowaliśmy do perfekcji sztukę brudzenia błotem wszystkich nieodzianych części ciała, bez najmniejszego uszczerbku na tkaninie. Tego też nam chyba nigdy nikt nie mówił, to się po prostu rozumiało samo przez się, że jak się ma cztery koszulki, dwa swetry i trzy pary spodni, z czego jedne “wyjściowe”, to one są święte. Pamiętam jak na studiach wchodziliśmy w ogromnym błocie na Śnieżnik. I kiedy znaleźliśmy się na górze, wszyscy byli ubłoceni po pas, a ja nawet buty miałam nieskazitelnie czyste!
Ścieżki
W lesie błota mieliśmy mniej, ale to nie na jego poszukiwania tam wyruszaliśmy. Dla dorosłych las był po to, by dawać opał, grzyby i jagody, ale dla nas miał on większe skarby. My w lesie robiliśmy o wiele ciekawsze rzeczy – budowaliśmy wigwamy i szałasy oraz, rzecz jasna, wytyczaliśmy do nich ścieżki. Wigwamy i szałasy były ważne, ale tak naprawdę sensem naszego leśnego istnienia było wytyczanie do nich ścieżek. To był nasz tajny kod – 5 sosen prosto, dwie w lewo i potem za tą rozdwojoną w prawo, następnie 8 prosto i za najgrubszą znów w prawo. Fakt, że nasze obozowisko było w tym dość rzadkim lesie widoczne już z daleka dla nas nie istniał. Można tam było dojść “na siagę”, ale to by było złamanie tabu! Wtedy weszłoby się do zwykłego lasu. Tak można było wejść po grzyby albo jagody, ale w żadnym wypadku nie do NASZEGO dziecięcego lasu! W ten sposób odróżnialiśmy Obcych (głównie dorosłych) od Naszych. I dzięki temu nie baliśmy się, że ktoś przypadkiem trafi do naszego wigwamu, bo do naszego świata dało się wejść tylko znając ścieżkę. Gdyby więc przypadkiem jakiś dorosły dostał się do naszego obozowiska, to znalazłby tylko kupę gałęzi w kształcie szałasu, a nie NASZ szałas, nie NASZE obozowisko. Czuliśmy się bezpieczni, jakbyśmy w ten sposób rzucili zaklęcie na nasz świat.
Zapomniałam już trochę w dorosłym życiu, że można wytyczać i podążać magicznymi ścieżkami, które prowadzą wprost do marzeń. Zapomniałam – w pogoni za czystą podłogą, obiadem, praniem, za rzeczywistością…
Mówią, że na starość człowiek dziecinnieje, ale ja już wiem, że nie chcę tak długo czekać. Wiosno, przybywaj! Czekam na ciebie za piątą sosną, co rośnie za młodym dębem i dwiema osikami!